Gdyby Polska grała z Anglią byłby za naszą reprezentacją. Zapewnia, że punkt 17.00 nie rzuca pracy, aby wypić herbatę. Będąc dzieckiem chciał zostać astronautą. Jest strażakiem. Nie przepada za polską, samozwańczą królową. Rozmowa z najbardziej rozpoznawalnym Anglikiem w Polsce, Kevinem Aistonem.– Oglądałeś film „Jak rozpętałem II wojnę światową"?
– Tak oglądałem.
– Tam była taka scena jak Grzegorz Brzęczyszczykiewicz….a możesz powtórzyć?
– Grzegorz Brzęczyszczykiewicz (naprawdę poprawna polszczyzna – redakcja)
– …Jak Grzegorz Brzęczyszczykiewicz spotkał angielskich żołnierzy. Nagle pada komenda „Five o"clock". W tym momencie każdy z nich rzuca to, co robi i zaczyna pic herbatę. Czy faktycznie w Anglii też tak jest?
– Nie. To jest niuans językowy. W Anglii kończymy pracę około godziny 16.00. W domu jesteśmy o godzinie 17.00. Wtedy jest „podwieczorek" U nas nazywa się to tea. To na przykład jest kanapka. Tam jest też herbata.
– Czyli to mit? Nie ma five o"clock?
– Nie (uśmiech).
– A wiesz, co w Polsce oznacza chodź na „fajfa"?
– Na marychę?
– Nie…To zwrot często spotykany w sanatoriach. Fajf to tańce od godziny 17.00 do 22.00 czyli pięc godzin. Bo po 22 trzeba już być w pokoju.
– A to nie wiedziałem.
– Czyli na fajfie nie byłeś….
– Ale byłem na polskiej balandze.
– I jak się bawią Polacy?
– Wasze śluby trwają trzy dni. Pięknie romantycznie a potem akcja. Co najlepsze ksiądz to rozpoczyna. Myślałem, że pije się symbolicznie, jak w Anglii, a tu…Po pierwszym dniu młoda para mówi – to do jutra. Pytam jak do jutra? A oni, że jutro poprawiny…
– Wynika to z faktu, że Polscy są bardzo gościnni, co już miałeś okazje sprawdzić. Podobnie jak i polskiej kuchni. Zatrzymajmy się chwile przy jedzeniu. Ponoć wy nie potraficie w ogóle gotować
– To bzdura. Jestem szefem kuchni w Warszawie. Teraz otwieram drugą. Tam też będę szefem kuchni. Ja potrafię gotować.
– Wiem, bo jesteś współautorem książki o gotowaniu
– Nawet dwóch.
– Co jest Twoim popisowym daniem?
– Na przykład zupa grzybowa, rolada nadziewana śliwkami, ryba – grillowany łosoś.
– A polskie danie – już z samej nazwy- pierogi ruskie?
– Też zrobię. Polskie pierogi ruskie…To brzmi tam samo jak śledź po japońsku.
– Skoro już o nazwach. Przetłumacz mi tytuł filmu – City by the sea.
– Miasto przy morzu.
– Uważaj – polskie tłumaczenie to – dochodzenie.
– Fight club?
– Klub walki.
– U nad to podziemny krąg.
– A – Walk to remeber?
– Spacer do zapamiętania.
– To – Szkoła uczuć. Jak idziesz do kina widzisz tytuł po angielsku, a czytasz po polsku, to masz ochotę wybuchnąć śmiechem?
– Wystarczy, że oglądam telewizję Polonia. Na przykład jakiś serial emitowany poza granicami kraju. Tam widać na dole angielskie napisy. To nie to, że ja ich sprawdzam, ale moje oczy automatycznie idą w dół na napisy. Jak słucham tłumaczenia to mam ochotę zadzwonić do nich i powiedzieć „zwolnijcie tego tłumacza, ja wam to zrobię lepiej i za darmo". To wstyd. To źle świadczy o polskiej kulturze filmowej. Wydając tyle pieniędzy na produkcję nie można oszczędzać na tłumaczu.
– A jak po angielsku będzie Hanna Mostowiak?
– Gosia (śmiech). Po prostu Gosia.
Więcej w piątek w tygodniku 30 minut.