Lokalny bohater

Lokalny bohater

w Aktualności

– Jeżeli ktoś pod sklepem prosi o pieniądze wtedy mówię „chodź, kupię ci bułkę”. Zapraszam ich do siebie, bo od poniedziałku do piątku wydajemy darmowe zupy. Pieniędzy nigdy nie dam. Pomogę zawsze – mówi Wiesław Bielawski z Wałbrzycha. Za to, co robi dla innych, nie oczekuje niczego w zamian. Gdy jednak pewna starsza pani przyniosła mu naleśniki, które zrobiła w podziękowaniu za pomoc, nie potrafił powstrzymać łez.

– Jak długo pomaga Pan już innym?

– Około 17 lat. Może i nawet więcej. Zacząłem od zuchów, gdy pojawiły się słynne akcje „Niewidzialna ręka” (To był ruch, który miał za zadanie wzbudzać w młodych ludziach zachowania prospołeczne – przyp. red.). Później byłem w harcerstwie. Następnie przyjąłem się do kopalni, gdzie byłem bardzo aktywny w społecznych sprawach. Byłem tzw. mężem zaufania, więc gdy przychodził grudzień miałem bardzo dużo pracy. Potrzebujących osób było bardzo dużo. Niektórzy to byli bumelanci, ale niektórym tak się przytrafiało. Jeździłem z podaniami do dyrektora i wszystko załatwiałem, bo komu miałem robić krzywdę? – Temu człowiekowi, którego dobrze znałem, za którego bym oddał rękę? A to, że ma dwa dni słabości, to co, ukarzemy żonę i jego dzieci? Kiedy przeszedłem na emeryturę, związałem się z Jurkiem Krzyżowskim, który zakładał w wałbrzyskiej dzielnicy Podgórze, Radę Wspólnoty Samorządowej. Zacząłem mu pomagać. Przez kolejną kadencję byłem jego zastępcą, mieliśmy stołówkę dla gimnazjum, które tu istniało. Własnymi samochodami przywoziliśmy z Banku Żywności produkty i wydawaliśmy je mieszkańcom.

– Czy kiedykolwiek zapytał się ktoś, ile pieniędzy wydaje Pan na paliwo wożąc na przykład posiłki ludziom, czy może trzeba kupić jakąś część do samochodu, bo eksploatuje pan swoje auto?

– Jakoś nigdy się nie zdarzyło. Tak naprawdę wcale tego nie potrzebuję. Jestem, tak myślę, stabilny finansowo, bo mam emeryturę górniczą. Małżonka również ma, więc jest nas dwoje, a dzieci są na własnym rozrachunku i nieźle im się powodzi. Całe życie pomagam. Małżonka to rozumie, bo widzi moją pracę, słyszy moje telefony.

– A ile razy w życiu powiedziała „Wiesiek, dzisiaj mieliśmy plany, mieliśmy gdzieś iść, a ty znowu wychodzisz, bo ktoś potrzebuje pomocy”?

­– Z pewnością tak by było, na szczęście ona już to zrozumiała.

– Pamiętam, jak kilka, a może kilkanaście lat temu wydawał Pan w siedzibie Rady Wspólnoty Samorządowej produkty otrzymane z Banku Żywności. Kartony ustawione były aż po sufit…

– To właśnie było zaangażowanie mieszkańców. Wystarczy hasło, że potrzebna jest pomoc – nigdy nie mam problemów, aby znaleźć wolontariuszy. Dzięki prezydentowi Wałbrzycha Romanowi Szełemejowi otrzymaliśmy siedzibę przy ulicy Mickiewicza. Tam mamy teraz wielkie hale mogące pomieścić nawet dwanaście tirów. Znajduje się tu Polski Komitet Pomocy Społecznej, którego prezesem jest Robert Rozmuski.

­– Ile osób korzysta z pomocy Banku Żywności?

– W tej chwili nie rozpatrujemy tego jako sam Bank Żywności, ale jako całość, czyli Polski Komitet Pomocy Społecznej. W jego obrębie jest cały Wałbrzych i okolice. Kartotek jest mnóstwo, nawet paręnaście tysięcy potrzebujących. Są osoby, które tej pomocy naprawdę potrzebują. Pamiętam, mieliśmy tutaj wydawanie mleka, mąki, dżemów itd. i w trakcie mojego dyżuru przyszła starsza pani i przyniosła mi naleśniki. Było to bardzo miłe, aż łzy stanęły w oczach.

– Co najczęściej jest w wydawanych przez was paczkach, o co ludzie najczęściej proszą?

– Cukier, makarony, oleje, puszki z konserwami, rybami, mielonki, gotowe produkty typu gulasz.

– Ile osób średnio przychodzi każdego dnia? Czy to głównie mężczyźni, czy kobiety? Młodzi, starsi?

– Kiedyś było ich bardzo dużo, aż zaczynali się kłócić. Teraz dzielimy to alfabetycznie.  Nie ma natomiast podziału na płeć czy wiek, przychodzą wszyscy. Przekrój wiekowy jest bardzo szeroki.

– A jaka jest postawa osób, które przychodzą do was o pomoc?

– Różna. Starsze osoby są bardziej wdzięczne. W ich przypadkach wiemy, że opłacili rachunki za mieszkanie, prąd czy gaz i na jedzenie im po prostu nie wystarczy. Młodzi mają często inne podejście. Dostali skierowanie z MOPS-u i im się to należy, posiłek mają dostać. Uczymy wszystkich jednak, że nie „mają” dostać, a „mogą”. Są osoby, które przychodzą pijane, bo zamiast na jedzenie, wydają na alkohol. Pomagamy każdemu, kto tego potrzebuje naprawdę, a nie, bo mu tak wygodniej.

– Ile razy w życiu usłyszał pan od kogoś „dziękuję”?

– Właśnie to mnie dopinguje, bo słyszę coraz częściej. Jestem wtedy tak dumny. Teraz już nie przychodzą do mnie ludzie i nie mówią, że im ciężko, bo nie mają pracy. Jeżeli ktoś szuka pracy i rzeczywiście chce pracować, to dziś do mnie przychodzi z taką prośbą, a pojutrze pracuje.

– Liczył pan kiedykolwiek, ilu osobom pomógł, do ilu wyciągnął rękę?

– Nigdy. Mam wewnętrzną potrzebę pomagania i nigdy nie patrzyłem na to, ilu osom pomogłem. Żadnej sprawy nie odkładam na bok. Jeżeli ktoś do mnie przychodzi i o coś mnie prosi, zapisuję sobie numer do niej i załatwiam sprawę. Jeżeli chodzi np. o mieszkanie, umawiam się z kierownikiem danej wspólnoty, idę na spotkanie razem z tą osobą i rozmawiam. Czasami się zgadzają na pomoc, czasami nie. Może być tak, że osoba, która przyszła do mnie z prośbą o pomoc tak pięknie ułożyła w słowa swój problem, a na miejscu okazuje się,  że zajęła kolejne mieszkanie, zdemolowała poprzednie i ani złotówki nie zapłaciła za nie przez kilka lat.

– Odmówił pan komukolwiek pomocy?

– Tylko, jeżeli pod sklepem ktoś stoi i prosi o pieniądze. Ja wtedy mówię „chodź, kupię ci bułkę”. Zapraszam ich do siebie, bo od poniedziałku do piątku wydajemy darmowe zupy. Pieniędzy nigdy nie dam.

– Gdybyśmy wyszli teraz na ulicę i poprosili dziesięć osób o pomoc przy załadunku tira, to czy chociaż połowa się zgodzi? Czy może pierwszym pytaniem będzie „a za ile”?

– Prędzej zapytają za ile.

– To dlaczego pan chce być wolontariuszem i pomagać innym nie oczekując niczego w zamian?

– Może po prostu mam to w sobie. Od wielu lat widzę efekty mojej pomocy i nigdy nie zastanawiałem się nad tym czy warto. Faktycznie, wiele razy dostałem kopa, marnując wiele energii, siły i znajomości, które poszły na marne. Jednak jak to sobie powtarzam: jeden dobry uczynek, jedna udana akcja niweluje wszystkie wcześniejsze złe i po prostu o tym zapominam i działam dalej.

– A ile razy zdarzyło się panu zapłakać ze szczęścia? Nie ze smutku, a widząc, że pana praca nie poszła na marne, że przyniosła jakieś efekty, że ktoś nagle nie jest głodny, nie został wyrzucony z domu, przestał pić, wyszedł na prostą?

– Wydaje mi się, że kilka razy tak mogło być.

– Czy zapadły panu w pamięć inne momenty, kiedy osoba, której pan pomógł odwdzięczyła się, podziękowała, doceniła?

­– Jest jeden pan, który stracił pracę ze względu na redukcję stanowisk i przyszedł do mnie z prośbą o pomoc w znalezieniu nowej. Teraz pracuje już tam ponad rok, jest zadowolony i za każdym razem, kiedy mijamy się na ulicy, witamy się i pada proste pytanie „Co słychać?”. Wydaje mi się, że jest to bardzo miłe. A takich przykładów jest więcej.

– Czy jest jakakolwiek możliwość, że przestanie pan kiedyś pomagać?

– Chyba raczej nie. Jedyne, co może mnie zatrzymać to zdrowie.

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

*

Ostatnie od Aktualności

Konsultacje społeczne

Powiat Wałbrzyski zaprasza wszystkich mieszkańców do udziału w konsultacjach społecznych dotyczących propozycji

Budują obwodnicę

Dolnośląska Służba Dróg i Kolei we Wrocławiu oficjalnie zainaugurowała rozpoczęcie prac przy

Biała broń

Zamek Książ w Wałbrzychu otrzymał w depozyt minikolekcję broni białej ze zbiorów
Go to Top